Czas i przypadek. Nigdy nie wiesz, jakie karty rozłożą przed Tobą na stole. Gdy niczego nie planujesz ani nie oczekujesz wkładają w ręce asy lub wszechmogące jokery. Albo na odwrót – kpią z oczekiwań i zamiarów wykładając z talii marne dziewiątki. Czasami minuty i metry decydują o tym, czy doświadczysz czegoś niezwykłego, czy też nie wydarzy się kompletnie nic. W Pradze się wydarzyło. Przez przypadek właśnie.
Popołudnie, pierwsze po przyjeździe. Spacer z hotelu w drugiej dzielnicy na starówkę. Bez szczegółowego planu i bez konkretnej trasy. Zegarek nigdzie nie poganiał i niczego nie determinował. Może tędy, może tamtędy, ta uliczka lub inna. Teraz lub za chwilę. I gdy kompletnie nie przymierzając pory dnia do zjawisk, jakie może ona przynieść, słońce akurat osunęło się na tyle, by swoimi promieniami przebić się przez bramę charakterystycznej wieży poprzedzającej Most Karola. Taki widok zatrzymuje w miejscu. Rozszerza źrenice. I automatycznie nakazuje sfotografować akt niezwykle krótkiego spektaklu.
Przypadki. Jak często to właśnie ich nieprzewidziana moc uzupełnia dzień, tydzień, miesiąc, rok czy lata życia o coś, bez czego bylibyśmy inni, ubożsi, gdzie indziej, z kim innym. Jak często sekunda, minuta, moment decydowały o tym, czy doświadczymy czegoś niepowtarzalnego, wzruszającego lub przełomowego. Przypadkowe kliknięcie. Przypadkowe spotkanie. Przypadkowy wybór. Przypadkowe zlecenie. Przypadkowy zakup. Niekiedy te przypadki błogosławimy. Innym razem przeklinamy. Są takie, od których wspominania cierpnie nam z obrzydzeniem skóra. Albo takie, do których serdecznie się uśmiechamy. Są pachnące i lekkie. Są też lepkie jak smoła i równie jak ona czarne. Ale czy chcielibyśmy zupełnego wytarcia nieoczekiwanie dopisywanych rozdziałów księgi życia? Wyzwolenia od tego, co nieoczekiwane? Wykreślenia z języka życia odmiany przez przypadki? Nie wtedy, gdy mimo mroku doświadczeń prowadzą pięknie rozświetlonymi zaułkami, nawet bez gwarancji tego, co będzie za kolejnym zakrętem.
Muzyka, tym razem – a jakże – odkryta przypadkiem.
Mam nadzieję , że mi szczęście dopisze i odwiedzę miłość mojego życia czyli Van Gogha w muzeum w Amsterdamie:)
W Pradze wirusa nie widać:)
I za szczęście zatem trzymam kciuki, i za jego dopisanie, i za odwiedziny amsterdamskie też. Jedynie za wirusa nie trzymam kciuków 🙂 Niech go nigdzie nie będzie widać. Ani czuć.
Uwielbiam! Po raz kolejny niby tylko kilka zdań, niby tylko kilka zdjęć i trochę muzyki, a tak naprawdę jest to szansa by zatrzymać się i pomyśleć, by zdać sobie sprawę z czegoś tak niby oczywistego – nasze życie to jest seria przypadków, przypadków, których sens zdarza się, że zauważamy dopiero po jakimś czasie….Ten wpis jest motywacją by zrobić krótki audyt naszych własnych wydarzeń, powrócić do miłych chwil, do spotkań, decyzji, wspomnień, zachętą by uśmiechnąć się… Dziękuję! 🙂
Pozostaje mi tylko solidnie trzymać kciuki za to, aby w trakcie takich audytów liczba uśmiechów zawsze była dominująca. A wśród przypadków, by równie dominujące były te prowadzące do błysku satysfakcji 🙂