Ten jeden jedyny raz żałowałem – na szczęście tylko przez chwilę – że mam te swoje 196 centymetrów wzrostu. Niewiele, naprawdę niewiele rozmiarowo brakowało, by wyśmienicie skrojony i gatunkowo nienaganny garnitur Gaultiera pasował na mnie jak ulał. Tak, powiało nieco próżnością. Ale jej łakomy epizod wydaje się usprawiedliwiony w Mediolanie. No i była przecena. Kolosalna…
Miejmy to za sobą. Bo poza wstępem garniturowi nie zamierzam poświęcać tu uwagi. Zatem, by zaspokoić ewentualną ciekawość wyjaśniam: przeceniono go na niespełna 300 euro. Co przy standardowych cenach u Gaultiera sprawiło, że pokusa w moment napęczniała, jak pozostawione bez opieki na ogniu mleko. I nastawiona wyłącznie na oglądanie wizyta w galerii La Rinascente omal nie zmieniła swojego charakteru. Rękawy były jednak zbyt krótkie. Podobnie jak możliwości finansowe. Pamiętam, bo to wszak opowieść i wspomnienie sprzed lat, jak upychałem się w ten garnitur usiłując nawet żałośnie przekonać samego siebie, iż nawet o tyle za krótkie rękawy utrzymują się jeszcze w naciągniętym, jak gumka od majtek, kanonie normy i dobrego smaku. Powiedzieć, że leżał na mnie, jak slim fit lub leginsy to nic nie powiedzieć. ‚Może kupić, ale na handel, przecież dałoby się na nim zarobić’ – pojawiła się potem myśl, która miała osłodzić przymiarkową kapitulację. Oczy nakarmić można nie tylko w La Rinascente; przepychem nęci też słynna, pobliska Galleria Vittorio Emanuele II czy nie mniej znany tzw. Złoty Kwadrat, czyli Quadrolitero d’Oro upchnięte między uliczkami Via Monte Napoleone, Via Sant’Andrea, Via della Spiga i Via Alessandro Manzoni i ozdobione salonami i butikami największych marek i projektantów mody.
Pamiętam jeszcze jedno swoje wrażenie. Spacer w oparach ekskluzywności ma w sobie mieszaninę dreszczu zauroczenia i zażenowania. Zauroczenia, bo wysmakowane piękno – choć ono wcale od etykietki i metki nie zależy – po prostu robi wrażenie. Zażenowania, gdy jak cień snuje się obok świadomość, że się tu nie pasuje. Na szczęście niedaleko jest też długa niczym Piotrkowska ulica, która pozwala szybko zapomnieć o wschodnioeuropejskich kompleksach i nie dewastując budżetu wypełnić podróżne torby i walizki cennymi łupami.
Oddalony dość solidnie od centrum nocleg, niedaleko stacji metra Bonola pozwolił odkryć coś, na co w innym przypadku nie miałoby się najmniejszych szans. Któż bowiem – nie będąc do tego zmuszonym – wplątałby w mediolańskie atrakcje kluczenie wśród proletariackich blokowisk. Do których trzeba jechać i jechać.
W sąsiedztwie skromnego hotelu nietrudno było zauważyć ożywiony ruch aut i gości wokół niewielkiej, otwieranej późnym popołudniem restauracji. La Pergola przy Via Gallarate serwowała wyłącznie makarony i co wieczór wypełniała się po brzegi lokalną klientelą skazując przypadkowego gościa albo na fiasko polowania na wolny stolik, albo na cierpliwe wyczekanie swojej szansy. Z dala od turystycznego serca miasta ceny były tu rozpieszczająco przystępne a dania solidne i naprawdę pyszne. Potwierdza się podróżnicza reguła, że w miejscach, w których rzeka turystów na ulicach wysycha, restauratorzy zdani na utrzymywanie przez stałych, lokalnych klientów, nie pozwalają sobie zazwyczaj na bylejakość. Bawiło mnie natomiast kuriozalne w moich oczach zjawisko, że wyśmienite włoskie dania z makaronami w roli głównej serwują tu … niemówiący po angielsku Chińczycy. Ale najwyraźniej doszli do takiego poziomu, że niepozorny za dnia lokal wieczorami ożywał, jak po wstrzykniętej w żyły dawce adrenaliny a spod sprawnych, azjatyckich rąk wychodziły proste, acz smaczne potrawy przekonujące wyrobione, włoskie podniebienia. Podczas drugiej wizyty w Mediolanie, choć oznaczało to celową tym razem wyprawę z dala od centrum, musiałem tam znów zawitać. I znów bez rozczarowania smakiem. Cieszą takie nieplanowane, odkrywane przypadkiem, benefity. Nawet, gdy nie olśniewają elewacją La Scali czy monumentalnej Duomo. Bo i mniej pocztówkowy Mediolan, ten odrapany, ozdobiony suszącym się praniem, też potrafi być piękny.
A co powiecie na zagadkę? Jest zbyt prosta, abym proponował za jej rozwiązanie nagrody, bo bez wątpienia musiałbym je przyznawać hurtowo. Zatem – do którego z tramwajów bezdyskusyjnie musiałem wsiąść i dlaczego?
Za nienastręczające zapewne najmniejszych trudności trafne rozwiązanie średnio angażującej intelektualnie zagadki ze sportowym akcentem nagrodą niech będzie muzyka i wrażenia, które niesie. A niesie je niewątpliwie…
Mediolan wg mnie ma zapach Dolce Vita:)
W Polsce też potrafimy być uroczy,tylko za mało się staramy:)
To prawda. Starania to zazwyczaj towar deficytowy 🙂