Czarny, bo trudny? W pewnym sensie tak. Dla wielu jest bowiem pełen przepaści zgorszenia. Z szokującymi widokami. Szlak, na którym depcze się po głazach świętości i tabu. Bez wątpienia wytrącający z kolein myśli uczesanych i ugrzecznionych. Prowokujący. I dlatego tak kusząco ciekawy. Warto więc stanąć na krawędzi, krawędzi szlaku „czarnego”, Davida Ćernego, w Pradze.
W jednym ze swoich reportaży Mariusz Szczygieł napisał o nim : „Wkurzacz czeski”. I trafia tym w dziesiątkę. David Ćerny to bowiem artysta, który nie tylko nie boi się wypowiadać o sprawach trudnych lub kontrowersyjnych, ale co więcej czyni to w bulwersujący dla niejednego sposób. Hmmm… czasami to jedyna metoda, by kogokolwiek sprowokować do myślenia, do porzucenia wcześniejszych, zakorzenionych w jednowymiarowości i splecionych z utartymi szlakami poglądów. A przynajmniej do ich zakwestionowania lub weryfikacji. Skuszony więc praskimi opowieściami Mariusza Szczygła, do których będę się tu często odwoływał, oraz osiągnięciami, nie tylko rzeźbiarskimi, ale i … powiedzmy … psychologicznymi Davida Ćernego odszukałem w czeskiej stolicy kilka wydeptanych przez niego w strefie sacrum-profanum szokujących śladów. Zacznijmy na „Vaclavaku”, jak mawiają prażanie o sercu swojego miasta. Vaclavskie Namesti zdobi pomnik patrona Czech. Święty Wacław siedzi na koniu, dumny i dostojny, niczym symbol bohatera żyjącego wyłącznie dla bożej sławy. O jego znaczeniu dla czeskiej historii niech świadczy fakt, że jego czaszka obłożona klejnotami spoczywa na eksponowanym miejscu na Hradczanach. David Ćerny podniósł jednak na tę świętość rękę. Wystarczy wejść do pałacu Lucerny, by po chwili spaceru zachwycającymi korytarzami w stylu art deco, dojść do miejsca, w którym … święty również siedzi okrakiem na koniu. Poza patrona do złudzenia przypomina tę triumfującą, z Vaclavaka, ale kondycja wierzchowca jest zgoła odmienna. Zdechły koń jest bowiem podwieszony za nogi do sufitu, z rozwartego pyska zwisa mu wywalony jęzor a święty Wacław niczym nie zrażony dosiada zwierzę siedząc mu na brzuchu. I tak oto Ćerny podkpiwa sobie z natury Czechów. Ktoś wisi głową w dół, ale oczywiście wszyscy udajemy, że nic się nie stało. Zamykamy oczy i jedziemy dalej. A to wszystko w reprezentacyjnym gmachu wybudowanym przez dziadka legendarnego Vaclava Havla.
Czas przekroczyć kolejną barierę. Najpierw tę prostszą. Rzeczną. A po chwili tę trudniejszą, patriotyczną. Po drugiej stronie Wełtawy, na Malej Stranie, tłumy ściągają na niewielki plac obok Muzeum Franza Kafki. Ciągną tu dla Sikających. Dwie stojące na przeciwko siebie postaci posyłają ruchomymi penisami nieprzerwane strumienie do zbiornika, w którym stoją. Zbiornik ma kształt Republiki Czeskiej. Niegdyś – nie sprawdzałem, czy nadal jest to aktualne – można było wysłać pod wskazany adres sms, po czym sikający „wypisywali” jego treść na powierzchni wody odpowiednie kierując swoimi narządami. David Ćerny sika na własny kraj? – pytali niejednokrotnie oburzeni i zniesmaczeni narodowcy. Co by było, gdyby w Londynie powstała rzeźba wypróżniającego się na zarys wysp brytyjskich? Albo w Izraelu? Lub w Polce? Jaka byłaby reakcja? Trudno przewidzieć jej skalę, ale w Czechach była ona pewna – reakcji nie będzie żadnej. Bo Czesi nie są przewrażliwieni na punkcie czci i honoru, nie ruszy ich zbytnio, gdy się o nich mówi źle. Języki rozwiążą im się w potoku przekleństw wtedy, gdy dowiedzą się o podwyżce cen na stacjach benzynowych. Czy oby na pewno? W swoim reportażu Mariusz Szczygieł sięga po ciekawy argument. Z Sikającymi chcieli zrobić porządek (czyt. skończyć z nimi) uczestnicy pochodu skinów, którzy skrzyknęli się z całego kraju. Przybyło ich dwudziestu. I z łatwością upilnowała ich policja. Trudniej upilnować tych, którzy przybywają w to miejsce i chwytają za penisy, aby samodzielnie nimi posterować lub upewnić się, że sikają dokładnie na Pragę, uszkadzając przy tym te cenne narządy. Nie brak i takich, zarówno wśród pań i panów, którzy korzystają z instalacji Davida Ćernego, aby się napić. Sam autor rzeźby, pytany przez polskiego felietonistę, komentuje : „Wszystko zaczyna się od sikania. Niemowlę się posika i dzięki temu czuje, że żyje. Sikanie jest przyjemne. Każdy chciałby zsikać się w spodnie, ale mu kultura zabrania”. No, w sumie, nie tylko kultura. Czasem brak ubrania na zmianę.
„Zbezczeszczeniem” swego kraju David Ćerny nie wywołał aż takich emocji i szoku, jak swoją słynną pracą dla Unii Europejskiej. Powierzono mu przygotowanie instalacji uświetniającej półroczne przewodnictwo Czech we wspólnocie. Ćerny miał zebrać czołowych europejskich artystów i stworzyć coś unikalnego. I stworzył. Na Parlamencie Europejskim zawisła szczególna mapa kontynentu, na której dostało się każdemu z krajów. Z Bułgarii na przykład Ćerny uczynił turecką toaletę. Litwini sikali na granicę z Rosją. A nad powierzchnię wody zalewającej Holandię wystawały jedynie – nie, nie tulipany ani wiatraki – minarety meczetów. Polska też swoją łatkę dostała. Pod postacią kilku mnichów, którzy na wysokości Torunia wbijali w ziemię, a raczej w kartoflisko, tęczową, gejowską flagę. Oburzeniom nie było końca. Wkurzacz czeski rozsierdził jeszcze bardziej, gdy wyszło na jaw, jak przechytrzył unijnych urzędników. Okazało się bowiem, że współpracujących z Ćernym artystów nie było. On sam stworzył ich fikcyjne profile w internecie a w rzeczywistości nad instalacją pracował solo.
Na „czarnym” szlaku można znaleźć jeszcze niejedną perełkę. Była kiedyś wielka rzeźba niemal nagiego, bo jedynie w majtkach, Saddama Husajna, którego Ćerny umieścił w wielkiej szklanej gablocie, jak w akwarium, zanurzonego w cieczy twarzą do dołu, ze związanymi rękami i z rekinią płetwą na grzbiecie. Dzieło miało być podziwiane w Polsce, ale … wzbudziło za wiele sprzeciwu. Tak jak bulwersowały zestawy Czecha do samodzielnego składania, niczym dawne modele samolotów. Tyle, że Ćerny oferował rzeźby w kawałkach, których narządy i części ciała znajdowały się w ramkach, z których wystarczyło je odłamać i skonstruować całość. Całość kogo? Między innymi Adama i Ewy oraz Jezusa Chrystusa. Na wystawie we Wrocławiu pierwszą parę ludzką w tej niebanalnej postaci można było obejrzeć. Mesjasza już nie pokazano.
Pierwsze słynne dzieło artysty powstało pod osłoną nocy. Udało mu się wtedy z kolegami przemalować czołg upamiętniający wyzwolenie Pragi przez Armię Czerwoną. I o brzasku mieszkańcom Smichova ukazał się przed gmachem sądu widok różowego wozu pancernego. Wojskowi dość szybko sięgnęli po zieloną farbę a media nie doceniając kunsztu i wyobraźni twórców trąbiły o wandalach. Ale różowy czołg wkradł się do mody zdobiąc wiele praskich t-shirtów a zaangażowanych, chronionych immunitetem polityków, nakłonił nawet do partyzanckiej akcji. Przemalowali czołg z powrotem na różowo. I znów żołnierze chwycili za pędzle, by przywrócić historyczną poprawność. Aż ostatecznie czołg armia zabrała do muzeum wojska i tam, po cichu, sama przemalowała go na różowo. Bo ze sławnym już pomnikiem chcieli sfotografować się goszczący w Pradze dostojnicy z NATO.
Jest i trabant, na wielkich nogach zamiast kół, który upamiętniał porzucane masowo na ulicach Pragi pojazdy, gdy czujący zew szans i wolności obywatele NRD szturmowali w roku 1989 ambasadę RFN w nadziei na uzyskanie azylu. Trabant wyjechał potem do Niemiec a jego kopia stoi na tyłach niemieckiej ambasady w czeskiej stolicy. Trudno go więc zobaczyć.
Niełatwo też dostrzec powieszonego człowieka. Ale nie dlatego, że ukryty jest gdzieś na niedostępnych podwórkach. Bo nie jest. Nie każdemu chce się natomiast zadzierać głowę. A elegancki pan w garniturze wisi sobie nad ulicą Husovą, w samym centrum Pragi. Z obojętną miną, jakby lekceważąc nieciekawą sytuację, w jakiej się znalazł, spogląda w dół trzymając się jedną ręką metalowej szyny. To podróżna rzeźba Ćernego. Wisiała już m.in. w Chicago, Londynie, Barcelonie, Sztokholmie i Berlinie.
Nie trzeba natomiast głowy zadzierać, aby obejrzeć kolejne dzieło kontrowersyjnego Czecha. Trzeba ją tym razem jedynie… wetknąć… w wielką, wypiętą dupę. Oczywiście najpierw należy dupę odnaleźć. Jest na podwórku galerii Futura. Gigantyczne nogi, wypięte pośladki i zgięty tułów wbijający się w ścianę placówki oraz ułatwienie dla ciekawskich. Drabina. Bo bez niej nikt nie będzie w stanie ustalić, co kryje w sobie ta olbrzymia okrężnica. Nogotyłki są dwa. Czy to zabawa z ludzką skłonnością wtykania nosa w nie swoje sprawy? A może metafora postawy rzeźbiarza? Wiele mówi nazwa – Brownnoser, czyli ktoś, kto ma brązowy nosek od wtykania go w wiadome miejsce. Czesi mają na wazeliniarzy swoje określenia, np. vlezprdelka. Jak to dobrze, że każdy może sobie „sztukę” czytać i interpretować po swojemu.
Na „czarnym” szlaku w Pradze nie może zabraknąć obiektu, który z całą stanowczością mieszkańcy miasta, a i wielu przyjezdnych, określają mianem najobrzydliwszego. To górująca nad stolicą wieża telewizyjna na Źiźkowie. Mówią na nią – wiertarka. Po jej smukłych kolumnach w górę i w dół raczkują lśniące, olbrzymie, nieproporcjonalne niemowlęta. Pełzające maluchy nie mają twarzy. Zamiast tego przypominające pośladki policzki, a między nimi płaskorzeźby z kodami kreskowymi. Turyści zadzierają więc głowy i liczą berbecie.
Jak relacjonuje w swoim reportażu Mariusz Szczygieł kiedyś Ćerny postanowił odmienić sposób, w jaki podziwiano jego prace. Na jednej z wystaw zaprezentował swoje rzeźby w rozmiarze nie przekraczającym pudełka od zapałek. Przekornie ustawił je w galerii na podłodze i w ten sposób nie zmuszał widzów do zadzierania głowy. Tym razem trzeba było przed sztuką klękać. Przy „wiertarce” natomiast, i tu na chwilę zostawimy Ćernego w spokoju, można zauważyć, zapewne niezamierzony, efekt nieprzemyślanego oznaczania kierunków. Spieszę donieść, że nie dałem się tej sugestii sprowokować.
Ale wróćmy do bohatera tej opowieści. Swego czasu można było na ulicach Pragi spotkać jedno z nowszych dzieł artysty. In Utero. Postać kilkumetrowej, połyskującej, ciężarnej kobiety, która przyjęła taką pozycję, by każdy chętny mógł nie tylko zerknąć, co dzieje się w jej łonie, ale też poczuć, jak to jest się w nim znaleźć. Wspinaczy nie brakowało. Podglądaczy tym bardziej.
Nie tylko swoimi rzeźbami, ale i wypowiedziami David Ćerny przykuwa uwagę, prowokuje, oburza, porusza i zaciekawia. Pytany o to, dlaczego tak nie znosi komunistów przyznaje, że to przez nich jako dziecko nie mógł oglądać amerykańskich kreskówek. A za największą sferę twórczą uważa seks. Ba, przelicza nawet lata swojej twórczości na ilość wyprodukowanego nasienia. Mariuszowi Szczygłowi wyznał, że uzbierałoby się już z 35 litrów spermy. W tej akurat sferze życia Czesi też pokazują swoją odmienność od polskiego choćby nastawienia. W Muzeum Erotyki w samym sercu Pragi liczne eksponaty i prezentacje szkicują rozwój pomysłowości – bez względu na śmieszność lub akceptowalność jej rezultatów. A na Hradczanach, niedaleko słynnej Złotej Uliczki, stoi posąg chłopca, którego można zgodnie z tradycją dotknąć na szczęście. Tak jak w Łodzi Tuwima. Tyle, że Tuwim ma wypolerowany i błyszczący nos. W Pradze szczęścia trzeba sobie życzyć trochę inaczej.
Zapewniwszy więc sobie gwarancję powodzenia opuściłem zabytkowe, praskie wzgórze, by na Malej Stranie, w spokojnej knajpce, podsumować swój „czarny” szlak przy odpowiednim do tej okazji i tematyki trunku. Kostka cukru zapłonęła i anyżkowy smak rozlał mi się po chwili na języku.
Nie dokończyłem jeszcze lektury wpisu z bloga Mariusza Szczygła. Podpowiada w nim, co warto sobie z Czech, a konkretnie z Pragi, przywieźć. Odsyła do delikatesów na Vaclavaku, po wyjątkowe wino. Niestety go nie znalazłem. Rekomendowana natomiast przez niego unikalna, czeska wódka, z wkładką z konopii indyjskich, niczym nasza rodzima, zdobiona legalną trawką żubrówka, spokojnie czekała na klientów w Tesco. Kontrowersyjne, jak z dziełami Ćernego – pomyślałem stojąc przed sklepową półką.