Targ rybny w Tanji

Wystarczy, że masz nóż. Albo taczkę. I rzecz jasna kluczowe wyposażenie: chęć do pracy. Stajesz się przedsiębiorcą. Masz zajęcie. Coś zarobisz. Bo tu, w gwarze i harmidrze, pod chmurą wirujących i pokrzykujących mew zarobić próbuje każdy.

Targ rybny w Tanji na gambijskim wybrzeżu Atlantyku jest jednym z największych i najruchliwszych w okolicy. Nic dziwnego, że ściągają tu nie tylko lokalni rybacy, ale także jednostki z sąsiedniego Senegalu. Przybrzeżne płycizny a także spora część plaży pełne są małych łodzi żaglowych a przede wszystkim wymalowanych fantazyjnie piróg.

Przyjeżdżam tu późnym popołudniem, gdy ruch jest największy. W promieniach wolno opadającego w stronę fal słońca kolory wydają się bardziej intensywne, podobnie jak targowanie. Z miejsca, w którym zatrzymują się busy i samochody trzeba przejść blisko 200 metrów przebijając się w stronę plaży przez gwarny bazar pełen nie tylko ryb. Choć to właśnie one tu dominują, co wyczuć można z każdym oddechem, gdy w nos i gardło wdziera się zaduch unoszący się nad pełnymi śmieci alejkami. Zapach rozkładających się w piasku resztek, gnijących odpadków i woń wędzonych i suszonych ryb jest mieszanką stanowiącą dla wielu solidne wyzwanie.

Gdy na płyciznę wpływają kolejne pirogi wypełnione połowem w fale natychmiast wbiegają, często znacznie głębiej niż po kolana, młodzi mężczyźni wyposażeni w plastikowe misy i balie. To jedno z pierwszych ogniw łańcucha, który pozwala na tym targu tak wielu osobom zarobić parę dalasi na przeżycie kolejnego dnia. Zdobycz jest wynoszona na plażę, gdzie tuż przy linii wody czekają już właściciele taczek. Wrzucone do nich ryby są pospiesznie wywożone paręnaście metrów dalej, do jednego z dziesiątek stoisk, na których handlem rybami zajmują się najczęściej kobiety, nierzadko żony lub krewne rybaka. Stoiska to często po prostu kilka misek stojących obok siebie w piachu, jakieś kartony, deski lub płachty, na których towar jest prezentowany i oferowany. Po obsłużeniu łodzi tragarze rozsiadają się gdzieś na plaży i czekają na następną okazję. Nie ma tu bałaganu, choć pozornie tak to wygląda. Każdy czeka na swoją kolej, pilnując swojego miejsca. Posiadacze taczek opłukują je w falach po usłudze i wracają do uformowanych w kilku miejscach wybrzeża kolejek cierpliwie czekając na swoje 5 minut. Zabijają czas rozmowami z kolegami i skwapliwie przesuwają swoją taczkę za każdym razem, gdy kolejkę ogarnia najmniejsze choćby poruszenie.

Podobnie swojej kolejki i prawa do pracy pilnują kobiety zajmujące się oczyszczaniem ryb. Są wmieszane między stoiska handlarzy i handlarek, wypatrują tych, którzy właśnie dobili targu i przystępują do działania. Teraz trzeba negocjować stawkę za oczyszczenie przekazanego w ich ręce zakupu. Rozmowy bywają żywiołowe, krzykliwe i hałaśliwe. Dochodzi do waśni, gdy propozycje jednej ze stron są zbyt skromne lub na odwrót zbyt wygórowane. Wybuchają kłótnie i awantury, gdy klient z kupionymi rybami jest nieoczekiwanie „podebrany” w trakcie negocjacji przez inne przedsiębiorcze i czujne konkurentki. Ale prędko cichną, bo praca czeka i trzeba się nią pilnie zająć. Obrobić ryby. Sprawnie i szybko. By mieć czas i okazję do kolejnego zarobku, więc przedłużanie burzliwych sporów nie leży tu w niczyim interesie. Ich praca jest ciężka. Najczęściej stojąc, pochylają się nisko nad przejętym towarem, by wprawnymi ruchami dłoni i noża usuwać nieprzydatne skrawki. Na jednej stercie lądują więc odcinane odpadki a na drugiej gotowe i oczyszczone ryby; obie umorusane piaskiem, czym mało kto się tu przejmuje. Może poza mewami, które nieustannie i zgiełkliwie krążą nad tą ludzką ciżbą licząc na czyjąś nieuwagę, by zanurkować błyskawicznie po pozostawiony bez opieki, oklejony piaskiem łup i porwać go w niebo.

Co jakiś czas kobiety prostują się na chwilę oddechu. Wyobrażam sobie, jaki ból musi im doskwierać po kilku godzinach pracy w tak nieznośnej dla kręgosłupa pozycji. Pracują szybko, niemal bez słowa, wymieniając jedynie ze swoimi wspólniczkami co jakiś czas krótkie, niezbędne informacje. Mimo tak wymagającej i brudnej pracy są – co w przypadku Afrykanek nie dziwi – pięknie ubrane, dla mnie, a kolory ich ubrań w niczym nie ustępują fantazyjnym barwom łodzi i piróg. Często ich pochylone nad rybami plecy dociążają dodatkowo przywiązane do nich dzieci, których wiele kobiet nie ma z kim zostawić w domu i towarzyszą im w tym codziennym mozole, na każdym kroku, z resztą nie tylko tu, na targu rybnym w Tanji.

Opuszczam targ rybny w Tanji z siatką kilku swoich wybranych i oczyszczonych już ryb.  Zerkam jeszcze na młodzieńców, którzy – jak na wielu gambijskich plażach – oddają się ćwiczeniom, siłując się ze sobą nawzajem w typowej tu formie plażowych zapasów. Kilku zawodników siedzi obok i w pogodnych nastrojach obserwuje zmagających się towarzyszy. Czekają na swoją kolej, lub na oponenta, który rzuci im wyzwanie. A podobno może to zrobić każdy. Nie podejmuję się wyzwania. Odmawiam jeszcze kilku chłopcom, którzy oferują mi woreczki z orzeszkami ziemnymi, barwne ozdoby czy słoneczne okulary i wracam na parking busów.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s