Szlak tysiąca kroków

Ich dwoje. A dzieci troje. Mama prowadzi najstarszego malca. A tata super odważnie; w nosidełkach dwoje brzdąców – jeden na piersi, drugi na plecach. Gość nie może się poślizgnąć ani upaść – myślę sobie patrząc na ich spacer – bo w takiej konfiguracji nie ma bezpiecznej opcji – na brzuch czy na plecy. A teren śliski. Strumień, mokre głazy, wilgotne i omszałe pniaki. Oby Słowacki Raj nie zamienił im się w słowackie piekło.

Gdy pojawiło się pandemiczne okienko i pomiędzy kolejnymi falami zakażeń zrobiło się względnie spokojniej tęsknota za plenerem i podróżami wypchnęła tysiące ludzi z domów. Po sąsiedzku blisko do Słowaków a Słowacki Raj cieszy oczy za każdym razem. Na miejscu okazuje się, że covidowa rzeczywistość ociosała turystykę dość brutalnie. Prywatne kwatery oblegane w sezonie pokój w pokój tym razem wyciszone a pojedynczy turyści czują się w wielopokojowych pensjonatach jak duchy. Na parkingach przed wejściami na najpopularniejsze szlaki ruch jest już większy. Aut sporo, ale obcych rejestracji niewiele. Widać, że to czasy, w których w modzie jest trzymanie się swojego, może nie najzdrowszego, ale własnego podwórka.

Tomasovsky vyhlad tym razem oferuje genialne wrażenia. Przejrzyste powietrze pozwala nacieszyć się nie tylko widokiem gęsto porośniętej doliny, ale i zamykającej horyzont linii Tatr.

To krótka trasa i zaledwie rozgrzewająca wspinaczka. A potem można ruszyć Przełomem Hornadu. Kilkanaście kilometrów wypłukanych w wapieniach i dolomitach. Rzeka przecinająca Słowacki Raj wywierciła w jego skałach przepiękny mikroświat. Niektórzy walczą z jej wartkim nurtem kajakami. Inni wolą spacer wzdłuż lub nawet nad samą rzeką. Nie, nie po mostach, choć i ich tu nie brakuje. Mowa o „stupaćkach”, czyli metalowych kratownicach uczepionych pionowych skał, po których wtuleni w urwiska, uczepieni łańcuchów, niczym chybotliwym chodnikiem zwiedzający pokonują najbardziej eksponowane odcinki tego szlaku. Nie tylko widoki gwarantowane. Emocje, adrenalina i stres też.

Ale nie brakuje ich także na bodajże najchętniej odwiedzanej tu trasie turystycznej. Dolina Suchej Beli. Niespełna 4 kilometry naturalnego piękna (choć cała pętla to już dystans x2). To jej zakręty, wodospady, drzewno-kamienne tory przeszkód, drabinki i łańcuchy wzięła na cel rodzina, którą opisałem na wstępie. Naprawdę odważnie. Ale gdy się tu jest, czuje to piękno, słyszy wodę spadającą kaskadami nawet 30-ści metrów – nic dziwnego, że chce się tu być, i zaszczepiać ten zachwyt w dzieciakach. Nawet gdy niewiele widzą wklejone w ojcowskie plecy lub tors.

Nogi poczują tę trasę. Niewątpliwie. Góra-dół. Ponapinane mięśnie na niepewnych ścieżkach. Ale gdy już wszystko pulsuje i domaga się odpoczynku u wylotu szlaku czekają stoły i ławy. A gdy ląduje przed nosem talerz parujących jeszcze bryndzowych haluszków zmęczenie natychmiast schodzi z pierwszego planu.

Ze Słowackim Rajem i jego spokojem wszytym w leśny półmrok kojarzy mi się klimat oddany w utworze, który podobnie jak opisane szlaki potrafi odwdzięczyć się za poświęcony mu czas czystym pięknem. Z resztą … nie on jeden.

4 thoughts on “Szlak tysiąca kroków

      • drobiazg .. 🙂 Te utwory na tyle mi się podobają, że warto przyjemnością ich słuchania się podzielić, zwłaszcza z kimś kto piękno dźwięków docenia. A i Pana pióro zawsze mnie ujmowało, więc podziękowałam .. podwójnie. Wszystkiego dobrego

Dodaj komentarz