Mogła mieć nie więcej niż 20 lat. Stała w zupełnej ciszy. Sama. Po jej policzkach spływały łzy, których nawet nie ścierała. Płakała bezgłośnie i tak dyskretnie, że gdyby nie drżenie, które przebiegało przez jej szczupłe ciało, nie zauważyłbym niczego.
Obok głównego gmachu War Remnants Museum w Ho Chi Minh City – dawnym Sajgonie – znajduje się ekspozycja, która opowiada o torturach stosowanych wobec niezliczonych ofiar wojny wietnamskiej. Ocalałe narzędzia lub ich repliki wypełniają świadomość i wyobraźnię piekącymi obrazami okrucieństwa, któremu wojenna zawierucha i bezkarność pozwalały na niemal nieograniczoną kreatywność. Dziewczyna stała przed tablicą ze spisem najczęściej stosowanych udręk. Wczytywała się w żaden sposób niełagodzone opisy poszczególnych tortur, z których wiele, przewrotnie, nosiło brzmiące bajkowo lub fantazyjnie nazwy. Lista jest długa a tablica spora. Uzmysławia technologię, procedury i nie pomija efektów. Przeraża myśl, że są tak zwyrodniałe umysły lub tak zwyrodniałe okoliczności, w których sadystyczne inspiracje rozkwitają i wydają bujny plon. Są też zdjęcia, choć trudno je oglądać. Zatrzymałem się kilka kroków od tej młodej Wietnamki zastanawiając się, czy potrzebuje, by ją zagadnąć, jakoś wesprzeć lub objąć. A może lepiej, by w tym bezszelestnym, niezauważalnym niemal świecie osobistej rozpaczy uszanować jej prywatność. Może te opisy uświadomiły jej coś po raz pierwszy. A może udokumentowały jedynie wstrząsające historie własnej rodziny lub sąsiadów. Gdy skończyła czytać, odwróciła się, minęła mnie a jej szklane, wciąż mokre oczy patrzyły tylko w stronę wyjścia nie interesując się wcale tym, czy ktokolwiek dostrzegł w jakim jest stanie. Więcej jej nie widziałem. Po chwili i ja dokończyłem potworną lekturę.
Plac pomiędzy wspomnianą ekspozycją a głównym, 3-piętrowym budynkiem muzealnym, pozwala na chwilę odwrócić uwagę od ciężkości unoszącego się tu powietrza. Rozstawione pod gołym niebem okazałe rekwizyty przyciągają zwiedzających pozujących często z uśmiechem na twarzy na tle amerykańskich samolotów, śmigłowców i samochodów wojskowych. Jest niemal rozrywkowo.
Uśmiechy gasną w środku. Gasną i na twarzach Wietnamczyków, i na twarzach licznie odwiedzających muzeum Amerykanów. Gdy się im przypatruję zastanawiam się, na ile to miejsce i te spotkania narodów przypominają to, co widuje się w Oświęcimiu. Na ile w Sajgonie wojenne wspomnienia poruszają te same struny w sercach i sumieniach uczestników konfliktu lub ich potomków, jakie drgają w mijających się w byłym obozie Auschwitz gościach z Niemiec, Polski i Izraela. Kolejne eksponaty, opisy a zwłaszcza zdjęcia przytłaczają. Bo nie wybrano najłagodniejszych. To nie są fotografie ślizgające się po powierzchni zjawiska. Oszczędzające wrażeń. Troskliwie i subtelnie apelujące jedynie do wyobraźni. Pokazują wszystko. Dokładnie. Co się dzieje, gdy wybucha mina pod stopami piechura. Albo gdy skórę deformuje broń biologiczna. Jak wyglądały egzekucje. Partyzantów, wieśniaków, rodzin, dzieci. Jak członki ludzkiego ciała zmieniają się w trofea. Jak człowiek przestaje przypominać człowieka. I co potrafi zdziałać zrzucana milionami litrów trucizna na kolejne pokolenia wydając na świat istoty skazane na cierpienie od poczęcia. Dlatego takich zdjęć nie zamieszczam. Zostawię natomiast rysunki. Dziecięce. Na których małe, niewinne rączki obrazowały to, co pod każdą szerokością geograficzną powinno być wyrzutem sumienia. A było nieretuszowaną rzeczywistością. I w wielu miejscach wciąż nią niestety jest.
Muzeum w Sajgonie pozostawia w głowie mnóstwo obrazów, które trudno jest udźwignąć lub je strząsnąć z siebie po przekroczeniu progu wyjścia. Niektórych zwiedzających odpycha unoszący się w placówce zapach wietnamskiej, komunistycznej propagandy, innych uwierają – ich zdaniem – nadmiary i przesada w pokazywaniu wojny od jej najokrutniejszego, wstrząsającego i obrzydliwego oblicza. Ale czy wojna ma inne?
Najlepszą muzyczną ilustracją do tego wpisu byłby utwór, który już na blogu wykorzystałem (wpis „Wenecja wschodu”). Sięgnę więc po Boards of Canada, których czasami równie niełatwo słuchać, jak na niektóre rzeczy i zjawiska patrzeć.
Bardzo sugestywne, szczere i subiektywne obrazy, których opisy dotykają głęboko i nie pozwalają być obojętnym. Ten sposób zapisków z podróży jest dla mnie zatrzymaniem w słowach tego, co rodzi najgłębsze uczucia…. I tego, co czasem wolimy zachować tylko do siebie.
Piękne te wietnamskie odsłony. Dziękuję ….
Dziękuję za Twoją refleksję. Bo o refleksje tu właśnie chodzi.