Kiedyś cuchnące i odrażające. Omijane szerokim łukiem i cieszące się złą sławą. Dziś zachwycająco piękne i niewyobrażalnie gustowne. Łagodnie pieści wzrok gości, by nie dostrzegli nawet śladu ohydnej przeszłości. To opowieść o umiejętności dostrzegania nadziei tam, gdzie nikt by się jej nie spodziewał. I o determinacji w przemienianiu tego, co obrzydliwe w to, co zdumiewa. Zapraszam na wysypisko śmieci, w którego szpetocie dostrzeżono pierwiastek piękna.
Paryż. Od lat zachwyca miliony połyskując nieskończoną wręcz liczbą urokliwych zakątków, pełnych przepychu majestatycznych atrakcji lub zapodzianych w labiryncie uliczek barwnych okruchów historii. Tłumy pozwalają się skusić pięknu wypielęgnowanych i rozłożystych ogrodów. Ogród Luksemburski, Pola Marsa rozścielone u stóp wieży Eiffla, Jardin de Tuileries łączące Luwr z Champs Elysees – zawsze tłumne, pyszniące się swoją pozycją i dumne z pozycji niekwestionowanych liderów na trasie przemarszu milionów turystów. Z dala jednak od wydeptanych popularnością ścieżek jest miejsce, które przez lata było wrzodem Paryża. To tu nazywani „motłochem z Belleville” robotnicy i imigranci z zamorskich kolonii rozpełzli się niegdyś po okolicznej ciasnocie czyniąc z niej miejsce tym bardziej ponure i obskurne. Najgorzej kojarzył się miejscowy kamieniołom, którego zapadliska i wyrobiska okoliczni wykorzystywali jako gigantyczne wysypisko śmieci. Lub kryjówkę bezdomnych. Tak wyglądał i pachniał rewolucyjny wulkan francuskiej stolicy. Nieważne, czy to zmęczenie smrodem, polityczny nakaz Napoleona III czy idealistyczne marzycielstwo okazały się zalążkiem zmian. Faktem jest, że pojawili się ludzie, którzy potrafili na tę dzielnicę paskudztwa spojrzeć oczami nadziei, którzy posiedli tę rzadką zdolność spoglądania poza ciężkawą i smętnie wiszącą kurtynę szpetoty. I pod kierownictwem – dla wielu stworzyciela nowoczesnego, zachwycającego i niepowtarzalnego Paryża – barona Haussmanna zrealizowano projekt, który dziś jest dumą i perłą dzielnicy 19-tej. Parc des Buttes Chaumont.
Niewiarygodne, jak można odmienić życie. Spacerując dziś alejkami i wzgórzami tego parku trudno uwierzyć w postać, jaką miała ta okolica niespełna dwa wieki temu. Podziwiam i szanuję ludzi, dla których to, co dla pozostałych jedyne beznadziejne i brudne, staje się obietnicą chluby. Tak łatwo wszak z odrazą odwrócić wzrok i opieczętować niezmywalnym piętnem. Tak łatwo machnąć z rezygnacją ręką i bezdusznie wzruszyć ramionami dając sobie komfort wygody, nie narażając się na ogrom pracy, którą należy włożyć, by to, co odrażające przestało takim być. Z patrzeniem na ludzi bywa podobnie – myślę sobie ilekroć wspominam słoneczne przedpołudnie na jednym ze wzgórz Parc des Buttes Chaumont.
Tu gdzie kiedyś straszyły szkielety koni wyczerpanych wożeniem ton wydobytego w kamieniołomie gipsu teraz zachwyca sztuczny wodospad wpływający do zaprojektowanej jaskini pełnej perfekcyjnie wykonanych stalaktytów. Tu gdzie fetor rozkładających się resztek życia paryskiej biedoty kończył każdy głębszy oddech odruchem wymiotnym lśni teraz bajkowe jezioro, po którym leniwie i niespiesznie pływają niewielkie łódki pełne szczęścia zakochanych. Tu gdzie spocone ciała robotników oblepiał duszący pył wzbijany hałaśliwymi uderzeniami młotów w ciszy i spokoju wylegują się dziś na trawnikach (bo w tym parku zakazu wchodzenia na zieleńce nie ma) paryżanie przegryzając bagietki zatapiane w tanim paszteciku z pobliskiego dyskontu. Tu gdzie niegdyś stłoczona ponurymi domostwami brzydota zdawała się wkorzenić tak mocno i niezbywalnie, dziś zachwyca zwieńczona koryncką świątynką potężna skała wyznaczająca centrum parku malując przy tym przepiękny pejzaż Paryża z widokiem na bielącą się w oddali, górującą na innym wzgórzu, świątynię Sacre Coeur.
I może jedynym łącznikiem z tragiczną przeszłością tego miejsca jest dziś Pont des Suicides – Most Samobójców – który, zanim został odpowiednio zabezpieczony, kończył pogrążone w depresji dziesiątki istnień tych, którzy rzucając się z niego kapitulowali w nierównej walce o promyk nadziei. Nadziei, której temu wstrętnemu przez lata „wrzodowi Paryża”, nie odmówił baron Haussmann.
Jest w Paryżu jeszcze jedno miejsce, które przekonało mnie do wiary w przemianę szpetoty w piękno, lub raczej do wiary w to, że pod całunem brzydoty może ukrywać się blask. To nieużywana trasa kolejowa, biegnąca w znacznej części wiaduktem obsadzonym różami i lawendą, lipami i wiśniami. Promenade Plantee pozwala spojrzeć w okna paryżan, daje szansę wynieść się ponad zgiełk ruchliwych ulic i obserwować miasto z nieosiągalnej nigdzie indziej perspektywy. Wystarczy pokonać kilkadziesiąt schodów lub skorzystać z windy, by znaleźć się w miejscu, któremu kiedyś, ktoś, też dał szansę, jak wysypisku śmieci w Belleville. Ktoś uwierzył, że martwe i przerdzewiałe torowisko na nieruchomych, zapomnianych łukach i filarach, ma w sobie niezaprzeczalny potencjał. I stworzył miejsce, które daje nierzeczywistą wręcz przyjemność spacerowania ponad ulicami wśród puszących się zewsząd kwiatów i drzew kryjących w swoich splątanych ramionach gościnne ławeczki.
Parc des Buttes Chaumont i Promenade Plantee. Czasami wystarczy tylko dać szansę, by to, co szpetne odeszło w niepamięć i przestało się liczyć. Czasami wystarczy chcieć to zobaczyć.