Pieniądze to nie wszystko (część II)

Wyjątkowo ciężki dzień pracy – w leśnictwie – kończy się orzeźwiającą kąpielą. Wreszcie można rozłożyć ciało leniwie i beztrosko pozwalając błękitnym, ciepłym falom obmywającym archipelag Andamanów ślizgać się po rozgrzanej skórze. I jeszcze ten przyjemny dotyk wilgotnej ściereczki, którą troskliwy partner pieczołowicie usuwa liczne zabrudzenia. Będzie miał sporo pracy. W końcu ważę blisko 5 ton.

Radhanagar Beach – lub po prostu plaża numer 7 – urzeka od pierwszego spojrzenia. Spotkanie z nią natychmiast przekonuje, że nie było ani grama przesady w uznaniu jej w 2004 roku przez magazyn TIME najpiękniejszą plażą Azji. Jej długi, łagodnie zakrzywiony turkusowymi wodami zatoki rogal zdaje się być luksusową lożą. Prawie pusto.

IMG_3234

Setki metrów szerokiej na kilkanaście metrów plaży pozbawionej natrętnych pieczęci odciśniętych stóp i patchworku rozłożonych ręczników. Spacer tym piaszczystym traktem wygładzonym tak aksamitnie, że staje się rozkoszą pod piętami i palcami, tym razem przerywa zaskakująca, niezaplanowana atrakcja. Z zarośli na piasek wkracza ekipa, która wyczerpujący poranek zamierza zwieńczyć wspólną kąpielą w lagunie.

Dla mnie to widok kompletnie osobliwy. Dla miejscowych codzienność. Po pracy w lesie i żmudnym transporcie przygotowanych pni i pali opiekunowie wyprowadzają niezastąpione w tej branży na wyspie Havelock słonie na zasłużony relaks w wodach płytkiej zatoki. Zwierzęta z lubością kładą się na piasku i potrafią spędzać nieruchomo długie minuty ciesząc się pieszczotliwymi uderzeniami fal kołyszących ich rozluźnioną trąbą.

DSCN0934

Mężczyźni – tym razem wsparci przez podekscytowaną garstkę turystów – zamaczają przygotowane ściereczki i troskliwie obmywają olbrzyma cierpliwie i być może z zadowoleniem znoszącego wszystkie te higieniczne zabiegi. Czas opuścić najpiękniejszą azjatycką wannę. Słoń ze swoim opiekunem ruszają w stronę obozu. Znów nasycam się niespotykanym dla mnie widokiem. Po wilgotnym piasku z dostojeństwem i spokojem, wypielęgnowany i mokry, kroczy pustą, przepiękną plażą niemal 5-tonowy słoń. Po chwili obaj znikają na jednej z leśnych ścieżek. Ale nazajutrz dowiem się o ich życiu więcej.

Pożyczony za równowartość zaledwie 15 złotych za dobę bezbiegowy skuter bez trudu odnajduje drogę do Elephant Training Camp. Postawiona przy wąskiej, asfaltowej drodze skromna tabliczka nakazuje skręcić na piaszczysty szlak lawirujący między palmami wzdłuż widocznej po lewej stronie plaży. Po kilku minutach wyboista podróż kończy się przy skleconym prowizorycznie drewnianym ogrodzeniu. Po jego drugiej stronie, w palmowym gaju, znajduje się ośrodek, w którym słonie są przygotowywane do pracy w lesie.

IMG_3113

Zwierząt doglądają tu dwaj skromni mężczyźni. Po angielsku są w stanie zrozumieć i powiedzieć tylko parę podstawowych słów. Ale przybrane w uśmiech i życzliwy ton wystarczą, by ustalić, jak przebiega takie szkolenie. Nie jest krótkie. Jeśli dobrze tych panów zrozumiałem trwa aż 5 lat.

IMG_3133

Na terenie ośrodka przebywa akurat kilka samic. Są jeszcze młode. Dwa najbardziej doświadczone osobniki były w tym czasie w pracy, daleko poza obozem. Być może już zażywały morskiej kąpieli. Wolne od wiążącego je w obozie łańcucha, na który spoglądam z przykrością i rozdzierającymi uczuciami.

IMG_3136

Życzliwi panowie pokazują mi na palcach, ile lat ma każda z obecnych w obozie samic. Żadna z nich nie ma więcej niż 5 lat. Po chwili rozmowy jestem już po drugiej stronie ogrodzenia. Moja dłoń ląduje na szorstkiej i pokrytej licznymi włoskami ciekawskiej trąbie stojącej najbliżej mnie słonicy. Czujny opiekun trzyma w tym czasie zwierzę za koniuszek ucha gotowy interweniować, gdyby moja poufałość okazała się dla podopiecznej zbyt drażniąca. Nie dzieje się jednak nic nieprzyjemnego. W łagodnym spojrzeniu olbrzyma nie widać cienia zaniepokojenia a podawane przy okazji łakocie budują podstawy wstępnego zaufania.

Za tę sytość wrażeń i fotografii wypada podziękować. Obaj opiekunowie, najwyraźniej zadowoleni i dumni, że mogli zaprezentować przybyszowi swoje kompetencje i umiejętności, żegnają mnie z uśmiechem – żaden nie wyciąga dłoni po wynagrodzenie, żaden nie sygnalizuje, że napiwek byłby teraz bardziej niż oczekiwany. Dla tych skromnych, uczciwych mężczyzn to była po prostu okazja do bezinteresownego okazania gościnności i pomocy, do pochwalenia się ich wycinkiem codziennego życia. Jaka szkoda, że zrozumiałem to za późno. Ściskając obu trenerom dłonie pozostawiłem w nich bezmyślnie banknoty, które w moim, wytresowanym europejskim materializmem odczuciu miały być najtrafniejszą i najbardziej praktyczną formą okazania wdzięczności. Błąd. Szybko dotarło do mnie, że być może swoim rutynowym, sprowadzonym do poziomu pieniądza zachowaniem właśnie przyczyniłem się do redukcji i tak będącej na wymarciu prostolinijnej uprzejmości. Być może przeze mnie tym ludziom przestanie niebawem wystarczać błysk szczęścia w oku tych, którym usłużą swoim wsparciem. Być może nauczą się ode mnie okazywania życzliwości obliczanej już nie w walucie serdecznych uścisków dłoni, lecz wyłącznie w walucie napiwków. Marny ze mnie nauczyciel…

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s