Indyjska „Wenecja”

Labirynt spleciony z co najmniej tysiąca kilometrów większych i mniejszych kanałów, sięgających po horyzont jezior zasilanych dziesiątkami rzek oraz tętniących życiem lagun, w których słona, morska woda wciska się w ląd. Na pokładzie jednego z tysięcy krążących po rozlewiskach, pływających domów, można obejrzeć jedno z najbardziej niezwykłych miejsc na ziemi i bajeczną atrakcję południa Indii – Backwaters.

Wybór jest wprost oszałamiający i przytłaczający. Stojąc na nabrzeżu w Alappuzha staram się objąć wzrokiem ciągnące się w nieskończoność rzędy barek przebudowanych na ‚houseboaty’. Niektóre są skromne i wyraźnie zaniedbane. Inne lśniące i luksusowe. Niskie i krótkie lub długie i dwupokładowe z rozkosznym tarasem widokowym górującym nad kadłubem. Przegląd łodzi przycumowanych przy samym brzegu to tylko wstęp do poszukiwań wymarzonej jednostki. Parking ma bowiem poza pierwszym także drugi, trzeci a bywa, że i kolejny szereg. Łodzie poupychane są ciasno i precyzyjnie, powiązane ze sobą jak jeden, kołyszący się na falach organizm. Żeby obejrzeć te ustawione z dala od nabrzeża trzeba z akrobatycznymi często zdolnościami przejść przez pokłady poprzedzających barek przeskakując po ich burtach i bacząc na porozciągane, jak na torze przeszkód liny. Z górnych pokładów zaparkowanych dziób w dziób i burta w burtę housebotów morze dachów widać, jak na dłoni.

IMG_9171DSCN0736

Oględzinom towarzyszą zachęty załóg zachwalających swoje stateczki oraz usilne starania naganiaczy, którzy tym aktywniej włączają się do akcji, im wyraźniej dostrzegają rozczarowanie w oczach opuszczających kolejne spenetrowane jednostki. Toczy się gra. Okazać zachwyt jakąś łodzią to zdradzić zbyt wiele i skazać się na ograniczoną skłonność do cenowych upustów. Markując odwrót i rezygnację można wszak ugrać więcej. Udaje się. Początkowa cena staje się po chwili wyraźnie przystępniejsza i dalece różniąca się od oficjalnych ofert przedstawianych w licznych biurach i u pośredników rozsianych na uliczkach Alappuzhy lub na stronach internetowych tych przewoźników, którzy swoim biznesem w sieci zaistnieli (http://www.thehouseboatskerala.com/ http://www.backwaterkeralatours.com/ http://www.cocohouseboatskerala.com/ http://www.alleppeyhouseboat.org/). Dobrze, że nie ominąłem jednak kilku z wspomnianych biur – dzięki temu do targowania przystąpiłem zorientowany już, wokół jakich kwot można się swobodnie poruszać. Gdy umowa staje się faktem załoga pośpiesznie przygotowuje się do rejsu gromadząc z pomocą krzątających się na nabrzeżu mężczyzn dodatkową ropę oraz dokupując napoje i owoce.

Na wybranej jednostce są dwie zadbane, klimatyzowane sypialnie – z niezwykle wygodnymi łóżkami oraz nie budzącymi żadnych zastrzeżeń prywatnymi łazienkami. Na górnym pokładzie przestronny, zadaszony salon. Jest stół, przy którym serwowane będą posiłki przyrządzane w keralskim stylu przez trzyosobową załogę, są umywalki, wygodnie wyprofilowane leżanki porozstawiane przy okiennicach a także odsłonięta część pokładu wyścielona grubymi materacami namawiającymi wręcz do oddania się lenistwu. Sternik w porozumieniu z załogami sąsiednich łodzi odrywa się od zwartej masy pozostających przy brzegu barek i powolutku przeciska na otwarty akwen. Po chwili silnik zaczyna pracować już równymi, wolnymi obrotami pozwalając się cieszyć pierwszym etapem zaplanowanej do następnego poranka podróży.

IMG_8877DSCN0757DSCN0753

Z przyjemnością sięgam po przygotowane przez załogę owocowe przekąski. Ananasy i banany wzmagają apetyt dodatkowo drażniony zapachami dobiegającymi z zaplecza łodzi – w niewielkiej sekcji gospodarczo-maszynowej pomocnicy sternika przygotowują już obiad, na który zaserwują lokalne ryby w znakomitych, keralskich przyprawach a także zaskakujące bogactwem smaku sosy, curry i sałatki. Pikantna uczta.

Plątanina kanałów, w które z łatwością i precyzją wpływa kapitan, jest niebywała. Zwłaszcza, że po całym, gigantycznym akwenie poruszają się w tym samym czasie setki podobnych turystycznych jednostek a dodatkowo mniejsze i większe łodzie zamieszkujących backwaters ludzi a także promy zapewniające transport pozostałym. Niczym na typowej ulicy indyjskiego miasta i tu co chwilę rozlegają się napastliwe klaksony i syreny ostrzegające pozostałych użytkowników tych wodnych szlaków. Mijają kolejne minuty. Z wąskich i wciśniętych w palmowe aleje przesmyków łódź wypływa na potężne rozlewiska sięgające horyzontu, by po ich pokonaniu wedrzeć się w kolejną strefę krętych pajęczyn. IMG_8895

Sternik na chwilę przybija do brzegu, niedaleko skromnej chatki pokrytej falistą blachą. Żadnych szyldów, żadnych znaków – ale on dobrze wie, dlaczego warto się tu zatrzymać. Na pytanie, czy mam ochotę skosztować miejscowego, robionego przez tubylców piwa odpowiedź musi być twierdząca. Przekazuję rosłemu Hindusowi pieniądze a on po chwili wraca z naczyniami pełnymi mętnej, beżowo-mlecznej cieczy. Z brzegu dumny browarnik z dumą w roześmianych oczach spogląda na mój test. Czeka na recenzję, którą bez słów wyczyta z mojej twarzy. Uśmiecham się więc przełykając kwaśno-mdlący, obrzydliwie sfermentowany napój. Do dna jeszcze długa, wyboista droga – myślę sobie zdegustowany. Ciepłe, kompletnie nieprzypominające europejskiego, piwo zupełnie rozmija się z moim gustem i oczekiwaniami. Sączę jak najmniej wyczuwalnymi łyczkami przekonując sam siebie do kontynuacji tego kulinarnego doświadczenia. Odpływamy. Zanim zapadnie zmrok załoga dobija do wąskiej linii nabrzeża oddzielającej potężne jezioro od rozciągających się po drugiej stronie sztucznego wału pól ryżowych. Szczupły, młody mężczyzna zwinnie wdrapuje się obok nas na jedną z niskich palm. Dopiero teraz dostrzegam w jej koronie umocowany, niewielki zbiorniczek. Zamocowany tam wcześniej zgromadził już wystarczającą ilość cieczy wydostającej się z naciętego drzewa. To jeden z lokalnych produktów, bez którego tutejsza kuchnia nie mogłaby się obyć. Kolejne nacięcia, kolejny pojemnik i pracownik błyskawicznie przenosi się na następne drzewo. Jezioro pustoszeje. Wielkie łodzi znikają z pola widzenia zamierając tak jak nasza przy niezliczonych prowizorycznych przystaniach. Zapada zmierzch. Teraz akwen należy do wąskich, skromnych łódeczek i niezmordowanych rybaków. Migoczące i odbijające się na pogrążonych w mroku falach światełka zdradzają tylko, że backwaters nie usnęły zupełnie, że tu wciąż toczy się walka o byt. Po jakimś czasie do wąskiej, betonowej krawędzi wału, przy którym cumujemy przybija grupa rybaków. Ich oliwne lampy rzucają wystarczający blask, by zająć się zawartością sieci. Mężczyźni zgodnie wyciągają na brzeg splątane sieci i pieczołowicie wyjmują uwięzione w nich ryby. Jest ich wiele, ale to dziesiątki, setki maleńkich rybek, nie większych często od drobiazgu upchanego w puszkach z sardynkami czy szprotami w pomidorach. Nie ma to jednak znaczenia. Każda ze zdobyczy jest skrzętnie wydobywana i odkładana na konwulsyjnie pulsującą stertę. Jaki to zarobek – zastanawiam się obserwując tych pracowitych rybaków. Ile posiłków zapewni ich rodzinom taki daleki od oszałamiającego połów. W czyich kuchniach i w jakie potrawy ten drobiazg niebawem się zamieni?

IMG_9052

Zanim noc zaprosi do snu jest jeszcze moment przerażenia. Przez nieostrożnie uchylone w jednej z sypialni okienko do środka dostał się z opadającego gałęziami na bok łodzi bananowca olbrzymi czarny pająk i w porę został dostrzeżony na łazienkowej umywalce. Wezwana na pomoc załoga wysyła zwiadowcę. Niski szef pokładowej kuchni, uzbrojony w niewielką miotełkę niepewnie zagląda do środka. „It is no dangerous” – zapewnia nie wykonując jednak żadnych raptownych ruchów i sprawiając wrażenie nie mniej przestraszonego. „Small spiders are dangerous” – dodaje pokazując palcami, jak nikłych rozmiarów są te najgroźniejsze stworzenia. Tymi zapewnieniami przekonał też zapewne samego siebie. I zyskał nieco czasu na zastanowienie się, co począć z nieproszonym gościem. W końcu przystąpił do akcji. Po kilku energicznych ruchach miotełką ukatrupiony pająk, rozmiarów męskiej dłoni, został wyniesiony z sypialni a dzielny pogromca z wyraźnym uśmiechem ulgi odszedł życząc wszystkim spokojnej nocy. I taka na szczęście była.

Leniwy i parny poranek. Pobudka. Toaleta. Rozruch silników. I śniadanie czekające na górnym pokładzie. Ruszamy w drogę powrotną. Życie w kanałach backwaters zaszczyca teraz pokazem całego bogactwa scen z codziennego, zwyczajnego życia. Brzegi labiryntu są w bezustannym ruchu. Mężczyźni schodzą do falującej od przepływających jednostek wody, by się wykąpać. Kobiety robią pranie usuwając brud z ubrań ścierając go i wytłukując o chropowate, kamienne nabrzeża. Ktoś odwozi bliskich wąskimi czółnami na sąsiedni brzeg, na którym gromadzi się już, jak na przystanku autobusowym, gęstniejąca grupa sąsiadów oczekujących publicznej łodzi lub promu. Babcia czule ściska się z wnuczętami odprowadzając je do brzegu, z którego za chwilę zostaną zabrane do szkoły. Gospodynie ruszają na zakupy do rozsianych po całej lagunie rodzinnych sklepików a głowy rodzin dyskutują z kolegami przed rozpoczęciem kolejnego, podobnego do wszystkich poprzednich dnia pracy.

IMG_9135IMG_9080IMG_9127IMG_9121IMG_9130IMG_9111IMG_9072IMG_9102

Fascynujące, choć nieco abstrakcyjne uczucie – obserwować takie nieretuszowane życie z pokładu turystycznej łodzi. Trochę żałuję, że omijam te wszystkie smaki codzienności, że nie mam szansy zatrzymać się przy tych ludziach na dłużej i choć przez chwilę pouczestniczyć z nimi w rytuale poranka. Ale mam  przynajmniej pewność, że przed moimi oczami nie ma fałszu i wyreżyserowanego teatru, jak w skrojonej do turystycznych potrzeb beduińskiej wioski, w której zwożeni hurtowo wczasowicze wypijają łyk nagradzanej napiwkami herbaty.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s