Jedną z najcenniejszych wartości towarzyszących podróżom jest szansa spojrzenia na życie i zasmakowanie go oczami innych. Im środowisko bardziej odmienne od tego, do którego przywykliśmy, tym spostrzeżenia edukacyjnie bogatsze i bardziej intrygujące. Ale choć obserwowanie tej inności wciąga i ekscytuje – ma też swoje granice. Jeśli nie wychwyci się ich samemu, intuicyjnie – skuteczna korekta nadejdzie z zewnątrz.
Aparat fotograficzny. Nie sposób zrezygnować z jego usług, choć błyskawicznie demaskuje obcego, wskazując miejscowym przybysza wyciągniętym palcem swego ciekawskiego obiektywu. Kupione na nabrzeżu Fortu Kochi świeże ryby trafiły już do kucharzy z pobliskiego baru – będą gotowe za nieco ponad pół godziny. To dużo czasu, by sięgnąć po aparat. Porozstawiane na brzegu zatoki słynne Chinese Nets aż proszą, by je uwiecznić. Jednomyślnie pochylają swoje rozłożyste ramiona nad spokojną taflą wody komponując idylliczny, pocztówkowy pejzaż.
Ale oko obiektywu szybko nudzi się wizytówką Fortu Kochi. Po chwili zawiesza swe szklane spojrzenie na odsuniętym nieco od ozdobionej kramami rybaków linii brzegu skwerze pociętym wysuszonymi alejkami i ozdobionym kilkoma ławeczkami oraz karuzelą. W cieniu rozłożystych drzew gromadzą się matki i babcie z dziećmi i wnuczętami. Dorośli prowadzą ożywione rozmowy przeplatane pełnymi przejęcia, wzajemnymi spojrzeniami, wybuchami śmiechu lub karcącymi nawoływaniami. Jak w każdym znanym nad Wisłą parku czy placu zabaw. Pewnie i same dyskusje prowadzone tu w języku malajalam nie odbiegałyby tematycznie – o ile byłbym w stanie je zrozumieć – od tych poruszanych na tysiącach innych ławeczek, w tysiącu innych parków, pod dowolną szerokością geograficzną. Obiektyw wyostrza swe spojrzenie na pierwszych bohaterach tego niespiesznego popołudnia. To para dzieci. Prawdopodobnie rodzeństwo. Beztroska. I zaraźliwa wręcz dla obserwatorów radość. Kolejne zdjęcia chwytają w dłonie te ulotne skrawki dzieciństwa dokumentując żywe kolory i niezmordowany, napędzany niespożytą, dziecięcą energią ruch.
W Indiach, zwłaszcza wśród dzieci, wycelowany obiektyw aparatu fotograficznego rzadko budzi grymas niezadowolenia, gesty protestu czy ucieczkę. Uświadamiające sobie rolę fotograficznego wybrańca osoby najczęściej życzliwie i cierpliwie zaspokajają głód obiektywu. Odwzajemniane uśmiechy i serdeczne spojrzenia natychmiast przerzucają most nad przepaścią odmienności języków ośmielając taktownego fotoreportera do jawnej już i w pełni akceptowalnej pracy. A jej owoce tak przyjemnie jest po chwili oglądać. Gdy tylko aparat odstawiany jest od twarzy popiskujące dzieci garną się natychmiast, by wciskając swoje kruczowłose główki obejrzeć teraz na maleńkim wyświetlaczu uwiecznione przed chwilą sceny. Także dorosłym sprawia niekłamaną satysfakcję możliwość sprawdzenia z „obcym” jakości fotograficznych dzieł, których głównymi bohaterami stali się przed paroma sekundami. Ten wieńczący cały fotograficzny rytuał moment ma w sobie coś niebywale zbliżającego ludzi. Zbliżającego nie tylko dlatego, że należy niemal ocierać się policzkami, by wspólnie dostrzec miniaturowe obrazki wyświetlane na skromnych rozmiarów ekranie.
Para rozbawionych dzieci już dawno oswoiła się z niesłyszalnym nawet w tym tumulcie dźwiękiem mrugającej migawki. Ale to wcale nie znaczy, że wszelkie granice zostały rozmazane, że fotograf może co chce, ile chce i jak długo chce. Gdy jego uwaga zaczyna tracić dla „modeli” posmak taktu i zrównoważenia przychodzi czas na korektę. Pochłonięty do tej pory zabawą malec jest najwyraźniej zniecierpliwiony przedłużającą się pogonią obiektywu za towarzyszką jego pląsów. A może zaczyna się wręcz o – prawdopodobnie – siostrę obawiać? Czemu „obcy” tak się na nią uwzięli? Czego chcą? Dlaczego już im nie wystarczy? Kilkulatek nie pozostaje obojętny na coraz mniej podobającą mu się sytuację. Odrywa się od igraszek i z jednoznaczną miną staje w bojowym wręcz rozkroku dokładnie między wciąż wirującą wokół karuzeli dziewczynką a polującym na nią aparatem. Surowe spojrzenie jego błyszczących oczu tłumaczę sobie na język polski w mgnieniu oka.
Czas odłożyć aparat. I czas nacieszyć się dumą z tego młodego dżentelmena; dzielnego chłopca, który w tej jednej chwili stał się nauczycielem dla wszystkich mężczyzn.