– Och, piękna dziewczyno, kim jesteś?
– Zakochałam się w Tobie od pierwszego wejrzenia. Przyjmij mą miłość i spełnij me życzenia.
– Przykro mi, lecz nie mogę Cię poślubić bez zgody mego ojca.
– Życzę sobie, byś został moim mężem! Podejdź do mnie i mnie obejmij. Nie odpychaj mnie i powiedz, że mnie pożądasz.
– Twoje słowa działają na me uszy jak strzały. Spójrz Ty brudna kreaturo, co teraz się stanie!
Opowieść Narakasura Vadham rozgrywa się na scenie niewielkiego, tradycyjnego teatru indyjskiej Kerali, wciśniętego w jeden z zaułków Fortu Kochi.
To historia potężnego króla demonów Naraki, który budził postrach i grozę nawet na dworze Indre, króla niebios. Tu jednak tę historię opowiada się bez słów. Aktorzy po wielotniej i żmudnej nauce opanowali bowiem unikalną i niebywale barwną sztukę przekazywania treści poszczególnych scen oczami oraz swoistym językiem migowym charakterystycznym dla Kathakali. Wszystko się liczy. Sposób spojrzenia, ruchy brwi i powiek, ich tempo, a to wszystko wzbogacone bezgranicznie szerokim wachlarzem gestów, ułożeń palców, układem dłoni i tańcem. Ten jednocześnie zawiły, ale i oryginalny język sztuki keralskiej ma przekazać tym razem relację z misji, w jaką z demonicznego pałacu wyrusza obrzydliwa i bezwzględna wysłanniczka Nakrathundy. Naraki wysłał ją do nieba, by zdobyła dla niego boskie piękności i – jeśli trzeba – zmusiła je do służby dla przyjemności nowego pana. Zadanie prawie wykonane. Uprowadzone, nadludzkie piękności już podążają ku koszmarnemu przeznaczeniu. Ale po drodze ich porywaczka spotyka młodego, dzielnego, odważnego i pięknego wojownika. To syn Boga Indry, Jayanthan. I zakochuje się w nim. Wiedząc, że w swej szpetocie nie ma najmniejszych szans na odwzajemnienie uczucia ukrywa wszystkie niewolnice a sama przemienia się w przepiękną kobietę i rozpoczyna przebiegłe umizgi. Zalotne spojrzenia, dyskretne rumieńce, zapraszające gesty – w arsenale Nakrathundy jest wiele sztuczek, ale młodzieniec mimo początkowego zainteresowania pozostaje niewzruszony i odrzuca zaloty nieświadom jeszcze, z kim naprawdę ma do czynienia. Zniecierpliwiona i odtrącona kobieta rezygnuje więc z subtelnych metod i pozbywa się kamuflażu. Wróciwszy do swej odrażającej postaci atakuje chłopca najpierw napastliwym zachowaniem i kąśliwymi uwagami a w końcu rzuca się na niego bynajmniej nie w celu okazania czułości.
– Och demonie, jak śmiesz wkraczać do nieba ze swymi złymi intencjami?! Pojmę Cię! – „wykrzykuje” aktor gniewnie mrugając oczami, dramatycznie rozrzucając ramiona i rozstawiając szeroko stopy w dziwacznym tańcu.
– Głupcze, jestem Nakrathunda, dziewczyna potężnego króla demonów Naraki! – hardo odpowiada poczwara szczerząc swoje wampirze kły i sącząc jad nienawistnym spojrzeniem.
– Zakradłaś się skrycie do nieba, by porwać boskie piękności. Za karę obetnę Ci uszy, nos i piersi! – wyrokuje boski książe a jego dosadnie wystawiony palec wskazujący i nieruchome, świdrujące spojrzenie nie zostawiają cienia wątpliwości, że nie blefuje i od czego zacznie.
Ze sceny po raz pierwszy rozlega się ludzki głos, a raczej dziki ryk aktora odgrywającego wysłanniczkę piekieł, gdy plastikowe ostrze miecza imituje kaleczące cięcia. Po chwili przed oczami widzów pozostaje już tylko zwycięski Jayanthan triumfalnym i zamaszystym tańcem zdający relację swemu ojcu z ostatnich dramatycznych wydarzeń.
Opowieść przełożoną na „język” teatru Kathakali w XVIII wieku przez maharadżę Karthika Thirunala prezentować mogą jedynie aktorzy po wieloletnim i wymagającym olbrzymiego skupienia i ofiarności szkoleniu. Jak złożony jest ów język uświadamia wszystkim krótka prezentacja poprzedzająca spektakl. Aktor chwali się pozornie prostą zdolnością kontroli nad ruchami oczu. W rytm muzyki kręci gałkami ósemki, koła lub przerzuca spojrzenia pod przeróżnymi kątami. Jak trudne to uświadamiam sobie usiłując ze swojego miejsca naśladować go i dając sobie po parunastu sekundach spokój w obawie przed oczopląsem. Moje oczy w porównaniu z jego są niemowami wypowiadającymi zaledwie garstkę słów z wąskiej palety będącej w zasięgu dwuletniego berbecia. A miałem o swoim spojrzeniu wyższe mniemanie.
Po chwili aktor odgrywa najistotniejsze dla przedstawienia i zrozumienia jego treści słowa, m.in. : złość, miłość, strach, matka, ojciec, smutek, żona, mąż, dziecko, egoizm, odejdź, obejmij mnie, tu, tam, ja, ty, oczy czy usta. Od razu widać, że Kathakali jest bardziej zawiłe niż język migowy – prezentacja jednego słowa zajmuje czasami kilka a nawet i kilkanaście sekund i staje się wręcz mikro tańcem, choreograficzną figurą splecioną z układu palców, wymachów ramion, drobnych kroków i wyrazistych spojrzeń. Efekt tego pokazu jest oczywisty – już wiem, że nie mam najmniejszych szans w jego trakcie zapamiętać choćby jednego słowa tego niepowtarzalnego tłumaczenia. Nie mylę się. Podczas sztuki pozostaje mi więc moja zakorzeniona w europejskim rozumieniu mowy ciała intuicja. Najczęściej w tym przypadku ślepa i bezradna, ale kilka razy odnajdująca się szczęśliwie na zakrętach fabuły.
Do teatru Kathakali przybyłem celowo godzinę przed czasem. Wtedy bowiem rozpoczyna się przygotowywanie aktorów i pokrywanie ich twarzy spotykanymi tylko w Kerali malowidłami. Precyzyjna, chirurgiczna wręcz robota, w której potrzebne bywają dwie pary rąk. Dowiaduję się, że wszystkie stosowane do tego makijażu barwniki są naturalne i przekonują mnie o tym proste testy. Źródłem bardzo wyrazistych kolorów są tutejsze kamienie, których nazw nie pamiętam, a które skropione olejem kokosowym i energicznie potarte wytwarzają sporo wyjątkowej farby. Czerwonej, żółtej, niebieskiej i czarnej. Ekologiczne są też przedziwne konstrukcje doklejane do twarzy aktora by nadać jej charakterystyczny kształt i wyraz – to papier ryżowy pieczołowicie wycinany przez pomocnika odtwórcy głównej roli. Po godzinie takiego makijażu przyznaję w duchu, że kobiece rytuały przed lustrem – na których długotrwałość tak wielu mężczyzn siarczyście narzeka – to dziecinna igraszka i procedura iście błyskawiczna. Uczę się więc wyrozumiałości – w kwestii makijażu – bo nie byłoby chyba dobrze, bym nauczył się scenicznej reakcji na zaloty. Kobietom wszak ładniej jest i z uszami, i z nosem, i z całą resztą.